piątek, 28 października 2016

Rozdział 1

"Prorok Codzienny"
Dziś w atrium Ministerstwa Magii miało miejsce nietypowe zdarzenie. Albus Dumbledore szanowany dyrektor Hogwartu oraz polityk został publicznie oskarżony o kłamstwo przez samego Ministra Magii. Wyżej wspomniany czarodziej twierdzi, że Ten-Którego-Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać powrócił. Korneliusz Knot stanowczo zaprzecza takim insynuacjom. Według niego czarodziejskie społeczeństwo może spać spokojnie.  
Więcej informacji na stronie 5.
***
-Więc uważam kolejny już rok szkolny za zakończony!-Wysoki, łysiejący mężczyzna o wyraźnie zarysowanych mięśniach pod zielonym mundurem stał na podwyższeniu i z powagą patrzył na czternaście rzędów uczniów. Siedem z nich było kobiecych, a siedem męskich. Stali na przemian. Od jedenastolatków poczynając, kończąc na siedemnastolatkach. Wszyscy stojąc z rękami na plecach, w desantach, spodniach wojskowych, szarych koszulkach z przodu włożonych za spodnie ściągnięte pasem, a z tyłu z czarnym napisem "Salem".  Na nadgarstku każdego młodego studenta znajdowała się również czarna bransoletka będąca zmniejszonym pokrowcem na różdżkę.
-Nasza Akademia Magiczno-Wojskowa w Salem ma zaszczyt pożegnać siódmorocznych, którzy wkraczają już w dorosłe życie. Gratulujemy! Was wszystkich zapraszam tu za rok!-Dwa rzędy siedemnastolatków wypięło dumnie piersi lekko się uśmiechając.- Możecie wszyscy odejść! Pamiętajcie, że mugole myślą o nas jak o zwykłej akademii wojskowej więc się pilnujcie!-Uczniowie uśmiechnęli się i wolnym krokiem rozeszli się do bocznych sal, żeby pożegnać się z przyjaciółmi. Wysoki czarnowłosy chłopiec o przeszywająco zielonych oczach w jednej z nich siedział wraz z trzema innymi chłopcami.
-Jak to się przeprowadzasz?-krzyknął najwyższy z nich, miał on już około dwóch metrów wzrostu, czarne oczy i włosy do ramion.
-Zwyczajnie, Justin...-uśmiechnął się krzywo Harry Potter.- Voldemort wrócił, a Dumbledore upiera się, że jestem mu potrzebny do wygranej!
-No to, żeś się załatwił, Blizonowaty!- zaśmiał się ciemnyblondyn o stalowych oczach.
-Zamknij się, Delacour!-wykrzywił się ostatni z piętnastolatków w pomieszczeniu. Ten jako jedyny nie był "biały". Alex był Mulatem z wielkim afro.
-No to cóż Harry, pisz do nas i wpadnij na wakacje!-Simon przytulił wyższego kolegę.- I daj popalić mojemu kuzynowi!-Chłopcy zanieśli się śmiechem, a Alex był kolejnym ściskającym znajomego.
-Malfoy nie przeżyje spotkania z tobą!-uśmiechnął się Justin podając dłoń Wybrańcowi.- A teraz leć widzę profesora Potter'a czekającego na ciebie.
-Siemka chłopaki!-Posmutniał Harry.- Do zobaczenia, mam nadzieję!
Koledzy również przestali się uśmiechać i wolnym krokiem odprowadzili Potter'a w kierunku wysokiego czarnowłosego mężczyzny stojącego przy drzwiach.
***
Jack Potter był przyrodnim bratem James'a Potter'a i miał zaszczyt być stryjem Harry'ego. Siedział on właśnie w magicznym pociągu przewożącym w nie do końca wiadomy sposób ludzi między kontynentami. Jego bratanek siedział obok i cichutko pochrapywał. Mężczyzna najchętniej nie wracałby do Anglii i pozostał z chłopcem w Ameryce, ale Dumbledore miał też siłę przebicia w Stanach. Biedny Harry musiał wypełnić przepowiednię i zabić Voldemorta. Ale teraz musiał zacząć edukację w Hogwarcie. W szkole o niezwykle wysokim poziomie, ale dla ucznia Salem jest ona jedynie dziecięcą igraszką.
-Harry, czas wstawać...-szepnął mężczyzna do czarnowłosego młodzieńca gdy za oknami pojawił się peron w Londynie. Zielonooki przeciągnął się i uśmiechnął do wuja.
-No to co, idziemy?- Nauczyciel Sprawności w Salem jedynie pokiwał głową i zabierając bagaże wyszedł z wagonu. 
Na peronie po mugolskiej stronie wiele osób, a szczególnie młodych dziewcząt przypatrywało im się z ciekawością. Czemu się dziwić? Dwóch dobrze zbudowanych i przystojnych mężczyzn, a na dodatek jeden w mundurze najlepszej "Akademii wojskowej" na świecie idą sobie spokojnie z pociągu.
-Chyba nie zostaniesz długo singlem, Młody!-Harry z oburzeniem spojrzał na wuja i szturchnął go w ramię.
-Ty, też wujaszku!-Jedna z brwi Jack'a powędrowała do góry.- I nie mów do mnie Młody!
***
-Że niby tu ma być ta cała Kwatera Główna?!-prychnął Harry gdy tylko wraz ze stryjem wylądował na Grimmauld Place. Jack spojrzał jedynie na chłopca i kiwając głową ruszył w kierunku domu o numerze 11.Wyją z kieszeni karteczkę zapisaną pochyłym pismem.
-Przeczytaj, zapamiętaj i przypominając sobie treść spójrz na budynki-polecił mężczyzna. Piętnastolatek szybko wypełnił polecenie. Zaraz też między domem o numerze trzynaście i tym o numerze jedenaście pojawił się kolejny budynek opatrzony dwunastką.
-To tu!-objaśnił mężczyzna idąc w kierunku domu.-Harry!-Chłopiec zostający nieco w tyle podbiegł do stryja.-Zachowuj się, nie bądź casanową i nie udawaj kogoś kim nie jesteś.-Chłopiec zaśmiał się.-Nie pokazuj też wszystkich swoich atutów.
-Spoko,wujku!-przerwał stryjowi zielonooki.-Dam sobie radę.
-Mam nadzieję...-szepną Jack naciskając dzwonek do drzwi.Chwilkę później ze środka dobiegł ich tupot stóp. Drzwi otwarły się szeroko, a w progu stała średniego wzrostu dziewczyna o brązowych, kręconych włosach i wielkich zębach.
-Dzień dobry!-przywitała ich.-Panowie do kogo?-Wydawała się nieco wystraszona, chyba rzadko kogoś tu gościli.
-My do dyrektora Dumbledore'a. Powiedział, żeby tutaj się zgłosić.-Dziewczynka odetchnęła i wpuściła ich do środka chwilkę przyglądając się Harry'emu.
-Dorosłych nie ma, będą wieczorem-powiedziała gdy wpuściła ich do salonu.-Jestem tylko ja, Ron i Ginny.
-Dziękujemy-uśmiechnął się Harry w tak dobrze znany Jack'owi sposób.- Mogłabyś pokazać nam jakieś pokoje gdzie moglibyśmy się zatrzymać, zostaniemy tu pewnie na dłużej.-Uśmiech piętnastolatka widocznie działał na tę dziewczynę, a przeczesanie ręką włosów i ujawnienie blizny na czole omal nie zwaliło jej z nóg.
-Ty jesteś Harry Potter!-Potterowie przytaknęli.-O Merlinie. Ja Hermiona Greanger!
-Miło mi!-odparł Potter.-To jak pokażesz nam te pokoje?
Dziewczyna szybko ruszyła na górę i wskazała im dwa pokoje. Ten, który był przeznaczony dla Jack'a był duży, mroczny ale wygodny i jak objaśniła Hermiona należał kiedyś do Oriona Black'a. Sypialnia Harry'ego należała do niejakiego Regulusa Arkturusa Black'a. Był on typowo ślizgoński. Królowały tam srebro i zieleń. Nad łóżkiem był wielki herb rodziny Black i ich motto. Potter jedynie prychnął i pozostawił je bez komentarza. Na ścianach było również kilka informacji o Voldemorcie i zdjęcie ślizgońskiej drużyny quidditcha. Właściciel pokoju musiał być dziwną osobą. 
Zanim Potter zdążył się przebrać rozległo się głośne pukanie do drzwi.
-Proszę!-odparł nieprzyjemnym głosem. Naprawdę nie lubił gdy ktoś mu przeszkadzał!
Do pomieszczenia weszła trójka osób. Ta cała Hermiona, jakiś wysoki rudy chłopak i rudowłosa dziewczyna zapewne siostra niebieskookiego chudzielca, nie żeby Harry był grubszy. Po prostu ten piegowaty chłopak bez żadnych mięśni był nieproporcjonalny.
-Cześć, Harry!-uśmiechnął się rudzielec wyciągając rękę na powitanie. Potter przyjrzał mu się sceptycznie.
-Nie przypominam sobie żebyśmy przeszli na ty!-warknął czarnowłosy.
-Oh, wybacz!-speszył się niebieskooki.-Jestem Ron Weasley!
-Tak, Hermiona wspominała o tobie.-Harry przeniósł wzrok na rudą dziewczynę.-Ty zapewne jesteś Ginny.-Dziewczyna przytaknęła, a on uśmiechnął się półgębkiem.
-A teraz jeżeli byłoby to  możliwe prosiłbym o opuszczenie przez was mojego pokoju.-Ronald już miał mu coś powiedzieć, ale Potter uśmiechnął się tylko.-Muszę się przebrać.Jestem prosto ze szkoły.-Hermiona chyba jedyna rozumiejąca o co chodzi złapała rudzielców za rękawy i pociągnęła w stronę drzwi.
-Jeżeli miałbyś czas to mógłbyś opowiedzieć mi o Salem?-zapytała jedynie Grenger będąc już na korytarzu.
-Jasne.
Hermiona mogła być nawet fajna. Wyglądała na przemądrzałą, ale była lepsza od pozostałej dwójki.
Harry szybko zmienił ubrania na jakieś dopasowane mugolskie ciuchy i bez pukania wparował do pokoju wuja. Nie dostrzegając go nigdzie rzucił się na jego łóżko i zaczął śledzić złote hafty na baldachimie.
-Skoro nikt nie odpowiadał przy pukaniu stwierdziłeś, że możesz wejść?-dobiegł Harry'ego głos wuja od strony drzwi do łazienki.
-W zasadzie to w ogóle nie pukałem!-zaśmiał się zielonooki za co oberwał mokrym ręcznikiem, którym Jack wycierał sobie właśnie włosy.
-Zabić cię to mało!-warknął mężczyzna ku rozbawieniu nastolatka.-Mogłeś mnie nago zobaczy!
-Nie mów takich rzeczy bo mi się koszmary śnić będą.-Chłopak wzdrygnął się udając obrzydzenie po czym wrócił do studiowania złotych linii nad głową.Jack pokręcił jedynie głową z politowaniem i podszedł do szafy.
-Poznałeś już resztę dzieciaków?
-Yhm.
-W twoim wieku?
-Yhm.
-Powiedz może coś więcej-zaśmiał się mężczyzna.
-Yhm.
-A umiesz coś jeszcze mówić poza "Yhm"?
-Yhm.
-Harry!-podniósł lekko głos mężczyzna. Jego bratanek oderwał wzrok od baldachimu i spojrzał na niego.
-Co?!
-Jajco!-zaśmiał się mężczyzna i pociągnąwszy chłopca za rękę ruszył w stronę drzwi.-Chodźmy do kuchni, może coś przekąsimy.
-Skoro musimy...
Brunet uśmiechnął się do wuja gdy schodzili po schodach.
-Kupisz mi takie głowy?
Jack spojrzał na bratanka i uśmiechnął się szeroko.
-Jeżeli zasłużysz pewnie pozwolą nam wziąć te-powiedział brązowooki z dziwnym uśmiechem.
-Cieszę się, że rozpatrzysz moją prośbę!-wyszczerzył się piętnastolatek, ale uśmiech zszedł mu z ust gdy wuj popchnął go, a on niemal nie wywrócił się na portret kobiety wiszący w korytarzu.
-Szlamy! Zdrajcy krwi! Hańbią mój dom!-wrzeszczała kobieta.
-Niech pani wybaczy, mój nietakt. Przepraszam iż w tak niegrzeczny sposób zakłóciłem pani spokój!-Harry ukłonił się grzecznie i uśmiechnął smutno do obrazu.-Czy zechce mi pani wybaczyć ten blamaż, pani Black?
Portret milczał przez chwilę przypatrując się młodzieńcowi ze zmieszaniem.
-Jeżeli okażesz się godny to owszem wybaczę ci! Skąd mnie znasz?-warknął obraz, ale nie krzyczał jak poprzednio.
-Każdy czarodziej powinien znać imiona członków najważniejszych rodów czystej krwi-oświadczył piętnastolatek z szacunkiem.-Szczególnie gdy jest to rodzina, widzi pani, moja babka Dorea Black była siostrą pani ojca. Ja sam nazywam się Harry Potter!
Black patrzyła na chłopca po czym zmrużyła groźnie oczy.
-Nie jesteś czysty! Zniszczyłeś Czarnego Pana!-warknęła.
Jack uśmiechnął się krzywo po czym podszedł do kobiety.
-Jestem synem Charlusa Potter'a.-Skłonił się Jack.-Harry owszem jest półkrwi, ale jest w nim krew najwspanialszych rodów. Poza tym Czarny Pan działa, nigdy nie zniknął...
Walburga spojrzała na nich z namysłem.
-Wydaje mi się, że jesteście jedynymi godnymi czarodziejami w tym domu-wypluła.-Macie prawo tu przebywać!
-Dziękujemy, za ten zaszczyt!-podziękował Harry i uśmiechając się do stryja ruszył do kuchni.
Gdy starszy Potter zamknął za sobą drzwi obaj wybuchnęli śmiechem.
-Szlamy!-przedrzeźniał kobietę Wybraniec.
-Zabiłeś Czarnego Pana!-zaśmiał się mężczyzna.-Zadufana w sobie kreatura...
Obaj kpiąc z kobiety zabrali się za robienie kolacji.
Chwilę później siedzieli już nad pachnącym posiłkiem.
***
Molly Weasley zawsze uważała się za kogoś kogo nie łatwo przestraszyć. Wychowała się podczas wojny, a co ważniejsze sama zdecydowała się na gromadkę dzieci mimo iż wojna dalej trwała. Teraz liczyły się tylko one, mimo, że większość już dawno stała się dorosła i nie potrzebowała jej nadopiekuńczości.
Może właśnie dlatego, że jedyna niepełnoletnia dwójka dzieciaków spędzała czas w podobno najbezpieczniejszym, ale również najbardziej zagrożonym budynku w Anglii była tak zaniepokojona musząc zostawić ich na cały dzień. 
Syriusz zarzekał się, że nic im nie grozi , ale ona wolała dmuchać na zimne.
Wchodząc do domu odetchnęła głęboko gdy usłyszała dźwięk pochodzący prawdopodobnie z kuchni, wszystko było dobrze.
Szybkim krokiem weszła do swojego królestwa uśmiechając się wesoło.
-Już jestem kochani, Syriusz będzie...-słowa zamarły jej w gardle. W kuchni wcale nie było jej dzieci. Siedziało tam dwie nieznajome osoby.
-Kim jesteście?-warknęła wyszarpując różdżkę z kieszeni.
Wyższy spokojnie podniósł się ze swojego miejsca podczas gdy drugi nawet nie zwrócił się w jej stronie.
-Przepraszam, że pojawiliśmy się tutaj bez wcześniejszego poinformowania pani, ale dyrektor kazał nam się tutaj zgłosić-uśmiechnął się brązowooki  patrząc na jej różdżkę.
-Nie kazałam opowiadać ci historii swojego życia!-warknęła mimo wszytko nieco bardziej spokojna.-Kim jesteście?-powtórzyła pytanie opuszczając różdżkę.
-Ja nazywam się Jack-odparł bez zastanowienia mężczyzna z promiennym uśmiechem.-A ten tutaj to Harry.
-A może jakieś nazwisko?-prychnęła mierząc mężczyznę spojrzeniem.
Był wysoki i smukły, ale z dobrze zarysowanymi mięśniami. Czarne nieco roztrzepane włosy kojarzyły jej się z kimś znajomym, a brązowe, również znajome oczy świeciły się psotnie tak jak u jej chłopców gdy zrobili jakiś wyjątkowo udany kawał. Tylko kilkudniowy, ciemny zarost utwierdził ją w przekonaniu, że ma do czynienia z kimś dorosłym.
On był tak młody, zdecydowanie nie mógł być ojcem chłopaka siedzącego tyłem, więc może bratem...
Miał może trzydzieści dwa lata...Znała kiedyś jedną osobę, która teraz miałaby tyle lat i w sumie wyglądała podobnie, ale przecież nieślubny syn Potter'a rozpłynął się w powietrzu po śmierci...
-O Merlinie...-szepnęła chowając różdżkę.-Wy...Ty...
-Nosimy chwalebne nazwisko Potter skoro musi pani już wiedzieć.-Mężczyzna skłonił się.- Do Merlina zarówno mi, jak i temu młodzieńcowi daleko.
-Może tobie-prychnął chłopiec wstając.-Mnie wcale dużo nie brakuje!
Jack szturchnął bratanka łokciem, a ten tylko wyszczerzył się do kobiety.
-Och, tak, chcecie się czegoś napić?-zapytała lewitując zakupy na blat.-Harry jesteś strasznie chudy powinieneś coś zjeść!-świergot kobiety przywołał uśmiechy na twarze czarnowłosych którzy zasiedli do stołu.-Co powiecie na omlet?
-My przed chwilą jedliśmy!-oświadczył piętnastolatek z uśmiechem.
-Ależ musicie zjeść jeszcze z nami, zaraz zawołam dzieci.
Po krótkiej batalii słownej zostali przy stole. Niedługo potem do kuchni weszła trójka innych dzieci.
Posiłek wcale na omlecie się nie skończył, ale Harry wcisnął w siebie wszystko.
Teraz siedzieli z kakaem na kanapie w salonie i rozmawiali wesoło.
-Harry?-Hermiona przełknęła łyk ciepłego napoju i przyjrzała się rówieśnikowi.-Obiecałeś, że opowiesz mi o Salem. Istnieje możliwość, że zrobisz to teraz?-Prosząca mina zrobiła swoje. Potter pokręcił głową rozbawiony.
-Istnieje...-uśmiechnął się zielonooki.-Pytajcie!
-Jakie tam są domy?-zapytał Ronald z ustami pełnymi szarlotki.
-Domy?-czarnowłosy przez moment popatrzył na nich dziwnie.-Ach, odwzorowanie czterech domów Hogwartu?-Przytaknęli zgodnie.-Nie ma czegoś takiego.-Granger już nabierała powietrza żeby coś powiedzieć.-Są grupy. Siedem grup, najlepsza "A", a najgorsza "G", na początku wszyscy są w "G", ale nauczyciele przyznają punkty uczniom, gdy osiągnie się odpowiedni pułap punktowy i posiada się wymagane umiejętności można awansować-objaśnił Potter, ale wątpił by to zrozumieli.
-A ty, w której jesteś grupie?-zapytała ruda uśmiechając się kokieteryjnie.
-Od pięciu lat w "A"

Część 1:
Bajka o Śmierci